Nigdy nie zastanawiałam się, kiedy nadejdzie mój koniec.
Czym jest koniec i czy przynosi ulgę, o której mówią, o spokoju, który
obiecują. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, choć tak często miałam koniec
przed sobą, lecz to, co czuje teraz jest całkiem inne od tamtych chwil. Wiem,
czym jest koniec, dla mnie.
Czułam ból fizyczny. Czułam jak każda cząstka mojego ciała
rozpada się. Nie chciałam do siebie tego dopuścić, bo strach w tej chwil był we
mnie tak przerażający, lecz nie mogłam zabić w sobie tego uczucia. Gdy ono
bezlitośnie mnie zabija. Widzę to przyglądając się mojej prawej nodze. Z każdą
godziną czuję mniejszy ból, aż do momentu, w którym nie mogłam ruszyć
palcami. Musiałam toczyć walkę o każdy
oddech, który nie przychodził z łatwością. Czułam za każdym razem ból, który
zaczynał moje piekło od nowa. Mogłam
poczuć jak powietrze staję się ciężkie, czasami zbyt ciężkie nie docierało do
moich płuc, odbierając tlen.
Mylili się. Koniec to największy ból, jaki może istnieć.
Tysiąc razy większy od fizycznego. Jak się pogodzić z tym, że ostatni raz
patrzymy w oczy swoich najbliższych? Jak pogodzić się z tym, że nigdy nie
poczujemy dotyku bliskich? Jak pogodzić się z tym, gdy chcemy żyć? Jak się
pogodzić z tym, że musimy się pożegnać? Jak mamy to zrobić?
- … Do niego mówi się jak do ściany. I to brzydkiej ściany.
Ze zdrapaną farbą, pewnie z niej zdrapywał swój mózg. Chciałam osolić to zupę
by dodać smaku, ale geniusz zaczął upierać się, że nikt nie może dotknąć się do
jego zupy. I co zrobił debil? Pomylił się, zamiast osolić ją, dodał cukru. W
ogolę z skąd go Nathan wytrzasnął. Z kosmosu dla idiotów? – Ruda siedziała na
fotelu obok żwawo gestykulując dłońmi.
- Taa… jest dość irytujący. – Odpowiedziałam cicho.
- Dość irytujący?- Powtórzyła. – Robisz sobie przerwę od
bycia sobą i nie zamierzasz go ze mną wyzywać?
- Janet. – Westchnęłam. – Jestem zmęczona by wyzywać
jakiegoś kolesia, który jest kolejnym palantem w tym domu.
- Nie rób mi tego! – Warknęła gwałtownie wstając z łóżka. –
Wiem, że to ja pierwsza zwątpiłam w nasze szansę, bo nie mieliśmy żadnej!
Pojawiła, pojawiła się pieprzona szansa i nie rób tego! Nie przestawaj walczyć!
- Jestem tylko zmęczona…
- Minął tydzień, a ty każdego dnia jesteś coraz bardziej
zmęczona! – Zaczęła krzyczeć. – Nie rób mi tego do cholery i nie próbuj mnie
zostawiać! Nikogo nie potrzebuję, tak
bardzo jak Ciebie! Nikomu nie wierzyłam, tak jak Tobie. Wiec, dlaczego do cholery łamiesz swoją
obietnicę, że nigdy mnie nie zostawisz? Uwierzyłam Ci. Zaufałam Ci. Nie możesz
teraz po prostu się poddać!
- Przestań krzyczeć Janet! Wciąż tu jestem! – Krzyknęłam za
chwilę krzywiąc się na ból. Zaczęłam kaszleć na brak chwilowego powietrza.
Ciężko oddychałam próbując odzyskać spokój bicia serca.
- Kłamiesz. – Dodała już ciszej. Otworzyłam powieki,
przenosząc wzrok jej zapłakaną twarz. –
Jesteś cieniem, siebie.
Podeszła do drzwi, szarpiąc za klamkę. Otworzyła je i wyszła
mijając w drzwiach zdezorientowanego Nathana. Spojrzał na mnie pytającym
wzrokiem. Odwróciłam głowę w drugą stronę, patrząc zamglonym wzrokiem na palącą
się lampkę, która oświetlała cały pokój pogrążony w ciemności. Siła światła raziła mnie po oczach, lecz nie
mogłam oderwać wzroku. To było jedyne światło, które widziałam w ciemnym
tunelu. Mojego tam nie było.
Po kilku ciężkich krokach poczułam ciepłą ręką na swojej.
Chłopak usiadł na brzegu łóżka, obserwując mnie uważnie. Przeniosłam na niego wzrok, wpatrując się w
jego bladą zmęczoną twarz. Włosy zazwyczaj w idealnym ładzie, teraz były w
każdą inną stronę. Oczy zazwyczaj czarujące błyskiem, teraz były podkrążone,
smętne. Był zmęczony. Jak my wszyscy. Czy by było łatwiej gdybym zakochała się
w nim? Czy skończyłabym w tym miejscu, co teraz, wybierając życie przy nim?
Choć te pytanie błądziły po moim umyśle, nie chciałam poznać na nich
odpowiedzi, ponieważ nigdy nie żałowałam wyboru, który podjęłam. Nigdy nie będę
żałować, że to w Harrym się zakochałam i z nim wylądowałam właśnie tutaj. Nawet,
jeśli jesteśmy poprani do tego momentu. Nawet, jeśli nawet teraz nie umiemy
siebie kochać we właściwy sposób, cieszę się, że tą miłość mogłam dzielić z
nim.
- Janet jest przerażona. – Zaczął cicho mocniej ściskając
moją rękę. – Jak my wszyscy. Nie powinna na Ciebie krzyczeć.
- Jest okey. – Uśmiechnęłam się słabo. – W końcu nie
pierwszy raz znoszę jej wybuchowość. Powiedziała to, co czuję. Nikt nie
powinien tego w sobie dusić.
- A ty? Jak ty się czujesz? – Spytał.
- Niech pomyśle. Harry nie przychodzi tu dopóki nie usnę.
Nate nie żyję. Janet szaleję z chęcią
rozbicia wszystkiego. Ty próbujesz wszystko naprawiać i jest twój irytujący
koleżka. Wygląda to jak kolejny dzień naszej popranej rodzinki. Czuje, że zaraz
oszaleje.
- On jest chyba najbardziej przerażony z nas wszystkich. – Szepnął
spuszczając głowę.
Wiedziałam, do kogo dążył.
Nie winiłam Harrego za jego strach. Za jego nieobecność w momencie, gdy
go najbardziej potrzebowałam. Od samego początku nie umieliśmy siebie kochać
tak jak powinniśmy. Nie potrafiliśmy
znaleźć podstawowych zasad miłości. Raniliśmy i uciekaliśmy by za chwilę wrócić
do siebie. Zawsze tą samą ścieżką, tym samym cyklem powtarzaliśmy nasze błędy
nie ucząc się na nich. Kochaliśmy siebie
na sposób, który nigdy nie był idealny. Zraniliśmy siebie. Uciekliśmy od
siebie. Tylko tym razem nie wrócimy, nie znajdziemy już wspólnej drogi i oboje
jesteśmy przerażeni, bo nie wiemy jak się pożegnać.
- Wszyscy się boimy Nathan, ale żadne złudzenie czy
uciekanie od rzeczywistości, nie zatrzyma naszego czasu i nie poczeka, aż
będziemy na to gotowi. – Szepnęłam.
- Musisz coś dla mnie zrobić. – Odezwałam się do chłopaka
siedzącego na fotelu obok. – Zamknij się, nie pytałam czy to zrobisz, po prostu
zrobisz. – Dodałam widząc jak otwiera usta w proteście. – Przeczytasz im to.
- To jest twoje pożegnanie? – Spytał obserwując z każdej
strony kawałek zgiętej kartki. – Czyli się poddajesz?
- Czy prosiłam Cię o pistolet by strzelić sobie w łeb?- Spytałam.
- Nie.
- A powinnam. Nie znasz mnie. Ja Ciebie na całe szczęście też nie.
- Ałła. Moje ego! – Krzyknął z udawanym oburzeniem. Posłałam
mu żałosne spojrzenie.
- Nie robimy oboje żadnych dramatów. Nie zależy nam na
sobie, więc bądź jedyną osobą, która nie oszukuje samej siebie. Umieram. Nie udawajmy, że jest inaczej.
- Po co produkuje się białą czekoladę? – Spytał, uśmiechając
się pod nosem.
- Co ty pieprzysz?
- Próbuję Cię rozśmieszyć.
- Rozśmieszasz mnie samym sobą.
- Jak na umierającą jesteś strasznie wredna.
- Trzeba było poznać mnie wcześniej.
- Żeby murzynek też mógł się wybrudzić.
- Kretyn. – Szepnęłam, śmiejąc się. Każdy ruch wargami
sprawił mi ból. Mój ton mówienia zniżył się do szeptu przez ból, który atakuję
każdą część mnie.
- Najpierw jest twardy i suchy, ale jak się go włoży i
wyciągnie to staje się miękki i mokry. Co to jest?
- Serio? – Spytałam ze zwątpieniem. Podniósł jedną brew
zachęcając do odpowiedzi. – To, czego ty nie masz w spodniach.
- Rogalik w mleku, ty świntuchu! – Zaśmiał się. – Czekaj! Co
powiedziałaś? Gdybyś zobaczyła mnie bez spodni, spadłabyś z łóżka z wrażenia.
- Tak jak z wrażenia uciekają twoje wszystkie laski, gdy zobaczą
twoją twarz?- Szepnęłam. Udał oburzenie.
- Nie zasługujesz na moje towarzystwo…
- Więc wpierdalaj w podskokach.- Przerwał mu ktoś. Oboje
spojrzeliśmy w stronę drzwi, w których stała ruda z założonymi rękami na
piersi. Bez wyrazu patrzyła na chłopaka, uważnie śledząc jego ruchy. Przeniósł
wzrok uśmiechając się w moją stronę. Po czym wyszedł zostawiając nas same.
Patrzyłam jak ruda bez słów zamyka za nim drzwi i szybko
podchodzi do mojego łóżka. Ze zbitym spojrzeniem powoli kładzie się obok,
obejmując mnie swoimi rękami w pasie, głowę kładąc na mojej klatce piersiowej. Zamknęłam oczy na chwilowy ból, lecz on
znikał przez ciepło, które czułam przez ciało przyjaciółki.
- Przepraszam. – Szepnęła. Poczułam jak jej łzy moczyły moją
koszulkę. Podniosłam prawą ręką powoli kładąc ją na jej ręce. – Boję się.
- Nie bój się Janet. – Szepnęłam pozwalając pierwszej łzie
wypłynąć z moich oczu.
Bałam się strasznie. Bałam się tego, co mnie czeka. Bałam
się czasu bez ich wszystkich. Świadomość, że muszę ich zostawić bolała
najbardziej. Chciałam żyć z nimi.
Chciałam by mogli zapłacić za śmierć mojego najlepszego przyjaciela. Chciałam
wyjąć z szuflady naszykowaną mapę byśmy mogli wspólnie wybrać miejsce, do
którego się wybierzemy. Walczyć o
kolejny spokojny miesiąc by potem znowu zacząć uciekać. Chciałam tą rutynę,
lecz została mi odebrana. Muszę odejść. Zostawić wszystko, co kochałam.
- Proszę Cię nie mów tego. – Zaczęła załamanym głosem. – Nie
mów tego jeszcze przez chwilę. Nie mów tego dziś. Nie jestem gotowa by to
usłyszeć, proszę zostań jeszcze, chociaż dziś.
Nie byłam gotowa umrzeć. Miałam tak wiele rzeczy do
zrobienia. Chciałam znaleźć spokój i dom, który będzie dla nas wszystkich
bezpiecznym domem. Gdzie będziemy zwykłą kochającą się rodziną z problemami,
jaki komuś zrobić dowcip. Nie ludźmi, za których nas biorą. Nie mordercami,
którymi jesteśmy. Tylko, choć jeszcze chwilę być rodziną. Naszą popraną rodziną
walczącą z całym światem. Nie byłam
gotowa odejść.
- Kocham Cię Janet. – Szepnęłam.
- Kocham Cię Mia. – Zaszlochała.
Nie płacz moja kochana zołzo zawsze będę przy Tobie.
Zawsze.
Więc płaczmy, płaczmy
Wsparci na swoich ramionach
Płaczmy, zanim to się skończy
Płaczmy, zanim wszystko odejdzie
Trzymaliśmy się za długo
Czas dla nas, byśmy ruszyli dalej
Jestem zmęczony szukaniem powodu, dlaczego
Więc po prostu płaczmy
- Nie dałem Ci całej miłości, moja miłość nie była
wystarczająca byś mogła poczuć się szczęśliwa. – Szepnął całując moją głową.
Przyszedł i po prostu bez słów położył się obok biorąc mnie w swoje ramiona,
opierając brodę o moją głową. Siedzieliśmy w ciszy wsłuchując się w nasze
nierówne oddechy. Ściskał mocno moją rękę, co chwile drżąc. Teraz byłam gotowa
umrzeć w jego ramionach.
- Jestem szczęśliwa za każdym razem, gdy trzymasz mnie w
ramionach. – Szepnęłam, wzięłam głęboki oddech ignorując ból w klatce
piersiowej z każdym moim słowem, z każdym moim oddechem. – Gdy patrzę w twoje
oczy, …. Gdy widzę twój uśmiech, …. Jestem , bo wiem, że… zawsze mnie kochałeś
tak mocno… popranie… boleśnie, jak ja Ciebie.
- Kocham Cię, Mia. Zawsze kochałem. – Szepnął mocniej mnie
do siebie przytulając. Czułam jak jego łzy moczą moje włosy. – Nigdy nie
chciałem Cię stracić.
- Nigdy nie stracisz, zawsze będę obok. – Szepnęłam. – Kochając
się po drugiej stronie. Kocham Cię, Harry. – Szepnęłam wypuszczając ostatnie
łzy. – Jestem zmęczona. Muszę iść spać, ale najpierw musisz mi coś obiecać.
- Co?
- Bądź szczęśliwy.
- Obiecuję. – Szepnął.-
Nie bój się, kochanie. Jestem przy Tobie cały czas. Kochając cię całą moją miłością. – Złożył pocałunek na moich ustach, patrząc
mi w oczy. – Zamknij oczy kochanie, będzie dobrze.
Ostatni raz zapamiętując jego spojrzenie, zapamiętując jego
dotyk, zapamiętując jego zapach, zamknęłam oczy.
Buuuuuuuuu ;*
Dodałam dziś rozdział, ponieważ to już ostatni i chce skończyć z tą historią, za nim się rozmyślę i wrócę do pisania drugiej części. Jestem świadoma co zrobiłam w tym rozdziale i jeśli jesteście źli.
W PIĄTEK EPILOG!
Przepraszam za błędy i dłużej wypowiem się w piątek pod epilogiem, bo mam wam trochę do powiedzenia. ;d Mam nadzieję, że mimo wszystko spodobał wam sie rozdział ;d
Mogę prosić was o komentarze?
Kocham was, całuje, pozdrawiam :*:* <3
Nie,Nie,Nie,Nie kurwa nie ona nie może umrzeć , błagam nie . Boże rycze jak małe dziecko :'( Rozdział jest świetny , cały przeryczany ale świetny
OdpowiedzUsuńTo, że zamknęła oczy nie zoznacza, że umarła. Prawda? Powiedz, że tak.
OdpowiedzUsuńCzekam na piątek.
Pozdrawiam An
Nominowałam cię do Liebster Blog Award! Yay
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie po informacje ---> http://whyareyousingingmelovesongs.blogspot.com/2014/11/liebster-blog-award.html
Nie zgadzam sie, czaisz? Nie pozwalam na takie zakończenie. Ostatnio wszystko kończy się bez happy end'u, to wkurza bo wszędzie sie czlowiek doluje ;___;
OdpowiedzUsuńAle i tak bylo to jedno z lepszych opowiadań jakie czytalam :-)
matko boska czemu Mia ?
OdpowiedzUsuńświetny rozdział ale czemu Mia ? Ona nie może umrzeć , to że zamkneła oczy nie oznacza że umarła , prawda ? Z niecierpliwością czekam na piątek
OdpowiedzUsuńPłaczę ;(
OdpowiedzUsuń